“El club”: Ziemskie purgatorium zagubionych dusz

Majstersztyk latynoskiego kina, wstrząsający i sarkastyczny, nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem film chilijskiego reżysera Pablo Larraína pt. “El club” od 16 października w kinach.

W piątek do polskich kin trafi piąty pełnometrażowy film nagradzanego na festiwalach w Wenecji, Cannes i Berlinie chilijskiego scenarzysty i reżysera Pabla Larraína pt. „El club”. Obraz został już wyróżniony Gran Prix Jury tegorocznej edycji Berlinale i rozpoczął właśnie wyścig po nominację do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego – sztuka ta udała się Larraínowi dwa lata temu z „No”. Bez względu na to, jak daleko powiedzie ścieżka tego dzieła, jedno jest pewne, to propozycja, której nie wolno przegapić, a choć jej akcja rozgrywa się po drugiej stronie świata, jest nam więcej niż znajoma.

W małej mieścinie, gdzieś u wybrzeży Chile, spowitej rutyną, w której dni upływają wolno, a o zmroku wszyscy mieszkańcy zaszywają się w swoich czterech kątach, stoi pozornie zwyczajny dom, a w nim żyje spokojnie czterech staruszków i gosposia. Są zupełnie niewidoczni dla otoczenia, zabijają czas na oglądaniu telewizji, jedzeniu i spaniu, a ich jedyną rozrywką są wyścigi hartów, którym przyglądają się z daleka. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że są sługami Bożymi, kapłanami, misjonarzami, zesłanymi przez władze kościelne do odbycia pokuty.

Pablo Larraín w trakcie zdjęć do filmu (fot. San Sebastian Festival)
Pablo Larraín w trakcie zdjęć do filmu (fot. San Sebastian Festival)

Powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Dla Chilijczyka ciekawość była pierwszym krokiem do powstania filmu. „Zawsze zastanawiało mnie, w jaki sposób Kościół rozwiązuje swoje problemy, jak działa czyściec – domy seniorów, do których trafiają księża z problemami, nie tylko na tle seksualnym; więzienia z otwartymi drzwiami – w którym pokutują za swoje grzechy, uciekając przed wymiarem sprawiedliwości” – przyznał Larraín w wywiadzie dla Desayunos Horizontes, zrealizowanym podczas festiwalu w San Sebastian. Okazuje się, że owa praktyka jest powszechnie stosowana wobec księży, którzy dopuścili się tego, co w rozumieniu prawa uznawane jest za przestępstwo. „Tworzy się coś w rodzaju wspólnoty wewnątrzdomowej, zawsze gdzieś na uboczu. Nie potrafiłem oprzeć się pokusie, by zakraść się z kamerą do jednego z takich domów i dowiedzieć się, co naprawdę dzieje się w jego wnętrzu” – dopowiedział.

Sam pomysł na film zrodził się już wiele lat temu, jednak został porzucony, a następnie odzyskany za sprawą Roberto Faríasa, odtwórcy roli Sandokana, który występował w teatrze w półtoragodzinnym monologu traktującym o sprawach Kościoła. Jego zaangażowanie oraz połączone siły scenarzystów, Guillermo Calderóna i Daniela Villalobosa, dały początek historii przedstawionej w filmie. Przy kompletowaniu obsady Larraín skontaktował się z zaprzyjaźnionymi aktorami, którzy współpracowali z nim przy poprzednich produkcjach i darzyli go zaufaniem. „Postanowiłem, że ani przed rozpoczęciem zdjęć, ani w trakcie, nie będę dzielił się z nimi scenariuszem. Aktorzy dowiadywali się, co mają zagrać tuż przed nagraniem. Przez to praca była jeszcze bardziej ciekawa” – zdradził reżyser. Nie chodziło bynajmniej o zmuszenie ich do improwizacji, albowiem scenariusz był dopracowany niemal w każdym szczególe, lecz pozostawienie odrobiny przestrzeni. Jedynym niepewnym wątkiem było zakończenie. „Przez długo rozprawialiśmy o tym, jaką sceną zamknąć film. Nakręciliśmy kilka możliwych zakończeń, bo nie mogliśmy się zdecydować, i w końcu postawiliśmy na to najbardziej okrągłe i prawdziwe” – wspomniał.

fot. San Sebastian Festival
fot. San Sebastian Festival

W filmie Larraína ironia pojawia się nie tylko w treści, ale także w samym tytule. Reżyser wyjaśnił to w prostych słowach: „Każdy klub ma członków i działa na ustalonych zasadach. Ten również. Istotnie, brzmi ironicznie, ale jest zarazem bardzo trafnym określeniem wspólnoty zagubionych księży. W moim życiu poznałem wielu szanowanych duchownych, którzy odgrywają znaczące role w społeczeństwie, ale także takich, którzy przebywają w zakładach karnych lub o których słuch zaginął”. Za ironią pojawiają się elementy wywołujące śmiech na sali. Nie jest to jednak typ śmiechu charakterystycznego dla komedii, lecz reakcja na poczucie skrępowania. „Rodzą się z niego wątpliwości natury moralnej; pytania, do tego, co dzieje się na ekranie” – dopowiedział reżyser.

„El club” nie jest filmem łatwym do sklasyfikowania. Choć ma strukturę zbliżoną do thrillera, łączy w sobie elementy dramatu i, dlaczego nie, komedii. Reżyser uważa, że najlepiej wpisuje się on do subkategorii „filmów o księżach” – ze względu na ilość produkcji z kapłanami w centrum uwagi – i wyjaśnia: „Mamy tutaj do czynienia ze zderzeniem nowego Kościoła (reprezentowanego przez postać detektywa), który chce wprowadzić zmiany, przebudować się, stać się bliższy, skromniejszy, i starego Kościoła, opierającego się na innych fundamentach, które oddziela trudny do przebicia mur”. Napięcie budowane jest poprzez zagęszczającą się atmosferę i nieprzewidziane rozwiązania, a sceny przemocy zostały przerwane w odpowiednim momencie, przez co wdzierają się do wyobraźni i pozwalają widzom dokończyć je na swój własny, bardziej lub mnie perwersyjny, sposób. Oczywiście z pewnymi wyjątkami (na przykład scena pokazująca intymne relacje Sandokana z kobietą). Larraín zadbał o nadanie filmowi tożsamości poprzez grę światła i cieni. Ona rozbiera widza z kolejnych warstw emocji, raz powoli, słowami lub obrazem, a raz gwałtownie, jednym strzałem czy uderzeniem, i porzuca wewnątrz domu, zostawia otwarte drzwi i wyzywa go, żeby przeszedł przez próg do wolności.

Robert Aronowski



Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.