Thalía silniejsza każdego dnia

Dla Thalii rok 2011 będzie pamiętnym rokiem. 27 maja, meksykańska piosenkarka i aktorka pożegnała matkę, a miesiąc później wydała na

Dla Thalii rok 2011 będzie pamiętnym rokiem. 27 maja, meksykańska piosenkarka i aktorka pożegnała matkę, a miesiąc później wydała na świat małą istotę, która przywróciła radość jej życiu. Chociaż rozmowa na temat śmierci jednej połowy jej duszy wciąż jest bardzo bolesna, Thalía odważyła się na nią, by z radością przedstawić światu 3-miesięcznego już Matta na łamach czasopisma ¡Hola! Poniżej zamieszczamy opracowany przekład wywiadu.

– Jak czujesz się z nowym dzieckiem w domu?

– To największe błogosławieństwo mojego życia. Istota ludzka o niesamowitej sile i wspaniałości. Mówię, że nie urodziłam dziecka, lecz małego kawalera. Jest nadzwyczaj uważny na to, co dzieje się dookoła, patrzy spokojnym wzrokiem, z wyprostowaną szyją. Ma dwa miesiące i dwa tygodnie, a już zaczyna głużyć. Waży osiem kilogramów i nosi ubranka dla roczniaka. Jest dużym dzieckiem, bardzo rozwiniętym.

– Do kogo jest podobny?
– Do Sabriny. Ma moje czoło, moje oczy, ale także coś z męża.

– Urodził się w wyznaczonym terminie?
– Tak, dokładnie wtedy, kiedy przewidział doktor. Poród był naturalny. Urodził się w szpitalu w Nowym Jorku, dokładnie dwudziestego piątego czerwca o jedenastej czterdzieści osiem. Ważył trzy i pół kilograma.

– Jak czułaś się podczas porodu?
– Byłam bardzo wrażliwa. Towarzyszyły mi rozbieżne emocje: chwile słodkie, bolesne i szczęśliwe. Cieszyłam się każdą chwilą. Każdy skurcz, każdy ból, widok jak wychodzi, jak trzymam go na piersi, jak czuję jego ciepło, jego życie, napełniły mnie nadzieją i wiarą.

– Co wtedy pomyślałaś?
– To cud życia. Spoglądałam na niego i myślałam: jestem z tobą, dla ciebie, aby ci pomagać, aby służyć ci na twojej drodze; nie zawiodę cię.

Tak prezentowała się Thalía w marcu br. Była w szóstym miesiącu ciąży. (fot. ¡Hola!)

– Twój mąż był z Tobą?
– Tak, cały czas u mego boku. Trzymał mnie za rękę, tak samo jak przy porodzie Sabriny. Płakał ze szczęścia i powtarzał „Kochanie, kochanie, nasze dziecko, nasz Matthiew”. Zawsze był i jest przy mnie, opiekuje się mną, przytula… Mój mąż to prawdziwy facet.

– Dlaczego Matthew Alejandro?

– Matthiew zawsze wydawało mi się cudnym imieniem, związanym z Bogiem. Alejandro znaczy opiekun. Dla mnie Matt jest opiekunem, który zawitał do naszego domu.

– Jakim dzieckiem jest Matthew?
– Przezabawnym i roześmianym. Pediatra powiedziała mi, że wygląda na półroczne niemowlę. Nigdy nie byłam tak szaleńczo zakochana w żadnym mężczyźnie.

– Miłość matki jest bardzo silna.
– I jedyna w swoim rodzaju dla każdego dziecka. Uczucie do Matta jest impulsywne. Chciałabym go zjeść, móc całować cały dzień, nosić, bawić się, śpiewać mu, gwizdać, co z resztą uwielbia (śmieje się). Najbardziej upodobał sobie mambo i przy nim zasypia. Włączam mu Pereza-Prado i gotowe. Zaś miłość do Sabriny jest bardziej namiętną. Przytulamy się, pieścimy, całujemy, robimy wiele rzeczy razem. Czuje się błogosławiona.

– Zamierzacie jeszcze bardziej powiększyć rodzinę?
– Chcielibyśmy mieć kolejne dziecko i nie chcę tego odwlekać, ale teraz mam do skończenia kilka projektów, w tym moją nową płytę, jaka ukaże się w przyszłym roku i książkę „Cada día es más fuerte”, zbiór moich przeżyć, moją historię… W tych czasach kobieta musi potrafić umieć pogodzić karierę, dom i rodzinę. Teraz chcę się poświęcić temu, co kocham i czuć zadowolenie z życiowych projektów. Dzięki temu będę jeszcze lepszą matką.

– Gdzie zamierzacie wychować dzieci, w Nowym Jorku czy w Miami?
– Mieszkamy na stałe w Nowym Jorku.

– Sabrina mówi po hiszpańsku?
– Oczywiście! Jest całkowicie dwujęzyczna. Ze mną rozmawia zawsze po hiszpańsku, a z mężem i resztą po angielsku. Mówi świetnie po hiszpańsku. Uczę ją naszej kultury, od muzyki, po kuchnię… Uwielbia, gdy przyrządzam jej enchiladas, taquitos…

– Jak wpłynęło rodzicielstwo na Twoje relacje z mężem?
– Zbliżyło nas i rozluźniło. Odkryliśmy bliskość dusz, głębszą od tej cielesnej, fizycznej. Jesteśmy znacznie lepszą parą.

(fot. ¡Hola!)
– Narodziny Matta zbiegły się ze śmiercią Twojej matki, z którą także byłaś blisko związana.

– To najmroczniejszy, a zarazem najszczęśliwszy etap mojego życia. Wszystko, co się wydarzyło, było jak fala tsunami. Próbuje pozbierać myślami to, czego serce nie potrafi rozumieć. Mój syn urodził się przełamując ból i strach, jakie napełniały mnie w ostatnim miesiącu ciąży, gdy odeszła moja mama. Gdy przyszedł świat, poczułam jakby chciał mi powiedzieć „Oto jestem i potrzebuję, byś pomogła mi w tej walce z życiem”.

– Musiało Ci jej bardzo brakować podczas porodu.
– To tak trudny temat, że wciąż ciężko mi o nim mówić. Moja dusza nadal nie akceptuje tego, co się stało. Mama była moją przyjaciółką, towarzyszką, i nagle jej zabrakło. Przed porodem poczułam jej obecność i to jak mi mówi „Córeczko, nie martw się, ja już poznałam Matti’ego, już się z nim bawiłam, trzymałam w ramionach. Teraz twoja kolej.” To mnie uspokoiło.

– Twoja mama wiedziała, że spodziewasz się chłopca?
– Tak (wspomina wzruszona). Ja nie chciałam znać płci i wolałam poczekać, aż do narodzin, by przekonać się, jaką niespodziankę przygotował dla mnie Bóg. Jednak mama zawsze powtarzała mi, że to będzie chłopiec. Była o tym przekonana. Lepiej pomówmy o czymś innym, bo to wciąż boli.

– Kto był przy Tobie w szpitalu?
– Kiedy poczułam, że to już teraz, zadzwoniłam do Federici i powiedziałam „siostrzyczko, przyjeżdżaj”. Ona wsiadła w samolot i następnego dnia była przy mnie. Została dwa tygodnie, aby pomóc mi z dzieckiem, opiekować się mną, otaczając siostrzaną miłością, gotując dla mnie, czesząc, rozpieszczając. Po półtora miesiąca przyleciała Ernestina.

– Wszystkie siostry Ci gratulowały.
– Wszystkie. Od Laury (Zapata, także aktorka), po Ernestinę, Gabrielę, Federicę, a nawet babcię. Wszyscy byli wzruszeni. Cieszę, że mogłam na nowo zjednać się z Laurą, odzyskać naszą siostrzaną więź, miłość, jaka zawsze między nami istniała. Śmierć mamy była nieszczęściem, ale w jakiś sposób umocniła nasze więzi.

– Po tylu silnych przeżyciach, coś się w Tobie zmieniło?
– Wszystko. Jednej połowy mnie już nie ma, a druga napełnia mnie miłością, światłem, nową energią, ochotą do stawiania czoła życiu i robienia szalonych rzeczy. Pragnę żyć intensywnie każdą chwilę. Tak, jak w tytule mojej książki, jaka ukaże się na początku listopada, czuje się „Silniejsza każdego dnia”.

Opracowano na podstawie ¡Hola! México!



Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.