Joaquín Furriel: Warszawski sen

Argentyński galán, uwielbiany przez kobiety, ceniony także przez mężczyzn, opuścił na kilka dni Buenos Aires, aby zawitać do Warszawy –

Argentyński galán, uwielbiany przez kobiety, ceniony także przez mężczyzn, opuścił na kilka dni Buenos Aires, aby zawitać do Warszawy – miasta wcale mu nie obcego, przynajmniej nie z opowieści. A wszystko to za sprawą filmu „Raj dla potępionych”, prezentowanego po raz pierwszy na wielkim ekranie właśnie w Polsce (ponad dwa tygodnie przed premierą w Argentynie), w ramach 29. Warszawskiego Festiwalu Filmowego.

Z lekkim poślizgiem, Joaquín pojawia się w holu warszawskiego hotelu, aby zasiąść z nami do porannego śniadania. „Wczoraj wieczorem wybraliśmy się [z reżyserem i producentką filmu] do boliche (klubu), a mój zegar chodzi jej w innej sferze czasowej” – usprawiedliwia spóźnienie i dodaje: „To niesamowite, że Polacy wyglądają dokładnie tak jak z fotografii, jaką pokazywała mi Paola [Krum, aktorka, była żona i matka jego dziecka]”. Okazuje się, że dziadek aktorki był Polakiem, który u progu II Wojny Światowej wyemigrował z rodziną do Argentyny. „W żyłach mojej córki płynie także polska krew” – kwituje z dumą.

Dla 39-letniego aktora to nie pierwsze zetknięcie z krajem dawnego bloku wschodniego. „Jako 20-latek poleciałem na festiwal w Tbilisi, stolicy Gruzji. Wtedy przekonałem się, jak naprawdę wygląda państwo sowieckie. Miałem okazję zwiedzić Wiedeń, Pragę, Budapeszt. Nie chcę porównywać Warszawy z tymi miastami. Gdy podróżuję, zestawiam impresje, a Warszawa dostarcza mi nowych wrażeń”. Kieruje wzrok w stronę okna z widokiem na Pałac Kultury i kontynuuje: „spoglądam na miasto i nie widzę w nim śladu zniszczenia, jakie dokonało się podczas II Wojny Światowej, czasów obustronnej okupacji. To miasto mknie na przód, jest dobrze zorganizowane, a ludzie traktują siebie z szacunkiem. To, co ma w sobie wyjątkowego to kontrast. Z jednej strony widzimy ogromny budynek pozostawiony przez Stalina, a tuż obok nowoczesne gmachy. I to mi się w nim podoba. Historia jest przecież pełna kontrastu”.

Niepozbawiona kontrastu dla samego Joaquína jest sytuacja, w jakiej się znalazł. Przyzwyczajony do śledzących go z ukrycia paparazzi i uśmiechających się na jego widok przechodniów, na ulicach śródmieścia aktor czuje się niedostrzegany przez Polaków. „Przechadzam się spokojnie ulicą i nikt nie chce sobie robić ze mną zdjęć!” – żartuje. I wcale nie jest mu z tym źle. Aktor zamierza skorzystać ze swobody poruszania się po mieście i oddać się, wspólnie z narzeczoną, turystyce. „Mam ochotę wybrać się do Muzeum Powstania Warszawskiego” – oznajmia, by tuż po chwili obsypać nas pytaniami o historyczne zakątki miasta, warte zobaczenia. Ale bycie nierozpoznawanym ma też inną zaletę. Nieutożsamiany przez Polaków z żadną telewizyjną rolą czuje się jak debiutant, którego publiczność doceni lub skrytykuje jedynie za jego grę w „Raju dla potępionych”. „Dwie pierwsze projekcje filmu były wielkim doświadczeniem. W Argentynie jeszcze przed premierą dużo się mówi o filmie. Tamtejsza publiczność mnie zna, wie, jaki jestem. Jedyne, co może ich zaskoczyć to moja rola. Tutaj wszystko było nowe. Podobało mi się, że widzowie dali się wciągnąć w historię, a nawet poczuli jej atmosferę, która nie jest prosta w odbiorze. W środku Marciala wciąż rozgrywa się wewnętrzny dialog jego osobowiści. Widz musi wykorzystać część siebie, swoją wyobraźnię, aby zrozumieć jego myśli” – opowiada z zadowoleniem. „Zaintrygowały mnie także pytania widzów po projekcji: o to, czy Argentyna rzeczywiście jest taka, jaką widzimy w filmie, czy w Ameryce Łacińskiej faktycznie dominuje przemoc. Oczywiście, nie. Film to fikcja, nie dokument. Co prawda przemoc istnieje, ale to nie znaczy, że jeśli pojedziesz do Buenos Aires, ktoś taki jak Marcial podejdzie do ciebie i cię zabije” – dodaje.

Bohaterowie filmu „Raj dla potępionych” (fot. KAFilms.tv)
Bohaterowie filmu „Raj dla potępionych” (fot. KAFilms.tv)

-Postać Marciala jest złożona. To bohater milczący, który nie okazuje emocji na zewnątrz. Jak przygotowywałeś się do roli?
-Zastanawiałem się nad tym, jak się zachowuję, co robię, a czego nie, kiedy przebywam samotnie w moim mieszkaniu. Obdarzyłem dużym zaufaniem reżysera oraz operatora zdjęć. Wszystko, co mogłem przekazać, było uzależnione od odpowiedniego światła i ustawienia kamery. Przedstawienie wizualnie myśli bohatera oraz, z dużą dokładnością, to, co robi są kluczowymi elementami filmu. Wizją reżysera było stworzenie płaszczyzny teatralnej, nie rzeczywistej; pokazanie, że z postacią coś się dzieje, ale nie jest jasno powiedziane, co takiego. Zadaniem widza jest rozczytywanie myśli bohatera. Marcial dźwiga na swoich plecach brzemię, które wzbudza u widza przerażenie, niepewność. Ale to część gry z uczuciami, które zmieniają się wraz z pojawieniem się Romana (Alejandro Urdapilleta). Obserwujemy jak bohater stopniowo, w ciszy i w samotności, tworzy coś na wzór rodziny.

-Jak pracowało ci się z Urdapilletą?
-Kiedy dowiedziałem się, że zagra Alejandro, poczułem się spokojny. To bardzo ważna osobistość. Jego role były przełomowe dla kina argentyńskiego lat 80. Wspólnie zastanawialiśmy się nad zbudowaniem więzi między naszymi bohaterami – tak samotnych, a zarazem tak złączonych. Jako aktor najwięcej uczę się, gdy gram na żywo. Stąd moje preferencje do teatru. Telewizja często jest miejscem ścierania się aktorów raczej młodego pokolenia. To, o ile możesz wzbogacić swój warsztat, zależy od tego, z kim masz styczność. Ja miałem szczęście grać ze znakomitymi aktorami.

-Ukończyłeś Szkołę Sztuki Dramatycznej, debiutowałeś na deskach teatru, jeździłeś po kraju, dając spektakle. Co skłoniło cię do wzięcia udziału w castingach do telenowel?
-Jako 24 latek występowałem w teatrze, gdzie byłem określany przez prasę i kolegów mianem obiecującego, młodego aktora teatralnego. Ale nie chciałem dać się zamknąć w pewnym kręgu, grać tylko dla wybranej publiczności, z klasy wyższej i średniej. Ponadto, jeśli występujesz w teatrze, musisz także pracować jako nauczyciel, a ja nie czułem się wtedy na siłach, aby dawać lekcje innym. Pomyślałem o połączeniu teatru z telewizją, nieświadomy tego, co nastąpi. Otrzymywałem coraz ciekawsze propozycje, za coraz wyższe honorarium. Po pierwszej głównej roli, która dała mi popularność, zauważyłem, że sława telewizyjna zwiększyła zainteresowanie sztuką teatralną, którą wystawiałem. Wtedy zacząłem spoglądać na telewizję z punktu widzenia strategicznego. Dała mi bowiem szansę dotarcia do szerszej publiki. Uwielbiam wielkie sale. Choć jako widz preferuję teatr niezależny, jako aktor kocham tłumy i zależy mi na dotarciu do wielorakiej publiczności. I tak, od 15 lat, przeplatam programy telewizyjne z wielkimi dziełami tj. „Życie jest snem” Calderona de la Barki, w reżyserii Calixta Bieito.

-To niełatwe…
-Jest wyczerpujące. Dlatego powoli schodzę z tej drogi. Rozpoczynam właśnie pracę w telewizji i postanowiłem, że do połowy przyszłego roku nie zagram w teatrze. A kiedy wrócę na deski, nie stanę przed kamerami. W niedalekiej przyszłości widzę siebie między kinem a teatrem. Telewizja będzie alternatywą, na którą przystanę wtedy, jeśli otrzymam ofertę programu, który będzie wartościowy.

-Jakiś serial sezonowy?
-Właśnie. Myślę, że telenowela „Papis” będzie jedną z ostatnich, w jakiej wystąpię. Dojrzałem już jako aktor i chcę stawiać przed sobą większe wyzwania.

Rola Juana u boku Rominy Gaetani przyniosła mu dwa lata z rzędu nominację do Martína Fierro (fot. Telefé)
Rola Juana u boku Rominy Gaetani przyniosła mu dwa lata z rzędu nominację do Martína Fierro (fot. Telefé)

Furriel debiutował na małym ekranie w epizodycznych rolach. Dopiero angaż do „099 Central” sprawił, że został zauważony przez producentów i publikę. W 2003 roku zagrał w telenoweli „Soy gitano”, która przyniosła mu nominację do Martína Fierro, nagrodę przyznawaną przez magazyn Clarín w kategorii odkrycie roku oraz popularność, do jakiej dążył. Postacią cygana przezywanego „El Niño”, nie bardziej niż swoim zabójczym wzrokiem, zauroczył także widzów w Rosji, Rumunii czy Izraelu. Równie popularna, co on sam, stała się także para, jaką stworzył z aktorką Maleną Solda, co skłoniło stację El trece do powtórzenia duetu. Rok później obojgu powierzono główne role w telenoweli „Jesús, el heredero”. W 2006 roku Joaquín przeszedł do konkurencji, do Telefé, ściął włosy i przyjął szyderczy uśmiech, aby pokazać się z innej strony – jako antagonista w telenoweli „Montecristo” (emitowanej dla Polaków na kanale iTVN – przyp. red.). Kreacja Marcosa Lombardo, podobnie jak rola Juana w „Don Juan y su bella dama” oraz Agustína w „Caín y Abel” dały mu kolejne nominacje do nagród Martín Fierro. Niestety, ani razu nie otrzymał statuetki. W ubiegłym roku zagrał rolę boksera „El Turco” w telenoweli „Sos mi hombre”.

-Którą spośród wielu postaci, jakie wykreowałeś na małym ekranie, najmilej wspominasz?
-Wszystkie i każda z osobna czegoś mnie nauczyły. Mógłbym wyróżnić Marcosa z „Montecristo” i boksera Turco z „Sos mi hombre”. Dzięki nim zdobyłem szacunek publiczności. Ponadto, „Sos mi hombre” postawiło mnie przed szansą zagrania postaci komediowej. Dotąd zawsze grywałem role dramatyczne. Co ciekawe, dzięki niej, nawet faceci, którzy przychodzili do teatru ze swoimi dziewczynami, robili sobie ze mną zdjęcia.

-Antagoniści z telenowel, tacy jak Marcos, rzadko mają szczęśliwy finał. Marciala z filmu „Raj dla potępionych” spotkał podobny los. Czy dla niektórych postaci nie ma ratunku?
-Marcial kończy źle, bo ginie, zostaje zabity, ale zanim umiera udaje mu się zmienić swoje przeznaczenia i oddaje wszystko, co ma za rodzinę, którą sam stworzył. Jego śmierć można by nawet uznać za poświęcenie. W przypadku Marcosa jest inaczej. Jego los był naznaczony przez ojca. W jego życiu nie było światła. Zawsze pozostawał w cieniu kogoś, w cieniu wpływowego ojca, odnoszącego sukcesy przyjaciela. Nie miał szansy na zmianę. Kiedy żyjesz w świecie skorumpowanych polityków, dla których liczą się tylko pozory, prędzej czy później życie wystawi ci za to rachunek. Żyjemy w świecie konsumpcji. Niektórzy, żeby przetrwać, albo żeby osiągnąć pewien poziom życia, szukają jak najkrótszej drogi. Może się jednak zdarzyć, że wtedy spotyka ich coś niespodziewanego, mogą się zakochać, poznać, czym jest współczucie, jak Marcial, który mógł brnąć dalej w swojej rzeczywistości, ale zatrzymał się, aby pomóc Romanowi. Takie postaci zamazują granicę między dobrem a złem.

-Pociąga cię Hollywood?
-Nie. To najważniejszy przemysł filmowy, który sprzedaje na cały świat. Dobry film to dla aktora przepustka do całego świata. Czyni cię aktorem uniwersalnym.

-Ale nie każdy hollywoodzki film to dobry film…
-Zgadza się. Dla nas, Latynosów, czy dla Was, mieszkańców Europy Wschodniej, Hollywood ma już przygotowane etykiety. Obsadza się nas w roli mafiosów, łotrów, którzy ściągają problemy na amerykańskie społeczeństwo. Nie podoba mi się to. Wolę opowiadać historie z mojego kraju niż takie, w których Denzel Washington próbuje ratować świat przed przemytnikami narkotyków z latynoskim dowodem, albo przed terrorystami ze Wschodu. Bo przecież to my zaśmiecamy ich świat. Uważam również, że to wcale nie jest zdrowy przemysł. W moim kraju aktorzy nie umierają od przedawkowania narkotyków jak Heath Ledger, w wieku 25 lat. Owszem, ma swoje pro i contra, ale to przede wszystkim środowisko konkurencji. Moi koledzy, którzy wyruszyli do Los Angeles skończyli, organizując fiesty, aby poznać wpływowych ludzi i nie awansują dalej.

-Zamiast castingów, przez imprezy do sław.
-Ja szukam wzorców w mojej ojczyźnie. Lubię Roberta De Niro, Ala Pacino, Jamesa McAvoya, Seana Penna, to jak grają. Ale mój stosunek do nich jest taki sam jak do muzyki Mozarta, Beethovena czy Chopina. Są czymś, co mnie wzbogaca, ale jeśli mam szukać autorytetów to są nimi ludzie pokroju Urdapillety, moi rodacy, aktorzy, którzy mówią o mojej tożsamości, kulturze. Wielką zaletą kina jest to, że film, który robisz w swoim kraju, dociera do ludzi na całym świecie. Nigdy nie wiesz, na jaki rynek trafisz. Dlatego tak ważna jest wiadomość, którą zamierzasz przekazać.

-I to zapewne przesłanie skłoniło cię do przyjęcia roli w filmie „El Patrón”, do którego zdjęcia zakończyły się niespełna miesiąc temu.
-Spodobał mi się scenariusz, tematyka oraz nietypowy dla argentyńskiego kina poziom budowania akcji. Poczułem chęć opowiedzenia tej historii, stania się jej częścią. Nielegalna praca jest największym z problemów, z jakim zmaga się Argentyna. Jeśli ktoś zatrudnia cię „na czarno”, to oznacza, że żąda wysokiej normy, chce się wyzyskiwać. To współczesne niewolnictwo. Film jest oparty na prawdziwych wydarzeniach, które znalazły swój finał w sądzie. Namawia do refleksji nad relacjami pracodawcy z pracownikiem. Sama praca również była wyzwaniem. Gram wieśniaka, analfabetę. Codzienna charakteryzacja trwała około godzinę. Musiałem popracować nad sposobem mówienia, nosić brązowe soczewki, przyciemnić skórę, przefarbować włosy na czarno, zakładać sztuczne uzębienie. A wszystko po to, aby jak najdokładniej oddać rzeczywistość. Reżyser miał ogromne doświadczenie w kręceniu filmów dokumentalnych. Jestem ciekaw tego, co spotka ten film. Mam nadzieję, że zagości w repertuarze światowych festiwali. To film o tematyce społecznej, który może być atrakcyjny dzięki swojej uniwersalności.

-Partnerowałeś niejednej aktorce. Czy jest jakaś, z którą chciałbyś w szczególności zagrać lub powtórzyć duet?
-Z Natalią Oreiro. Pracowałem z wieloma aktorkami, ale z nią nigdy nie miałem przyjemności.

-A spoza ojczyzny?
-Z Naomi Watts. Dwa lata temu byłem bliski wygrania castingu do filmu z jej udziałem, ale nie udało się. Albo spotkać się pewnego wieczora z Charlize Theron. Uwielbiam ją, jest znakomitą aktorką. Dlaczego nie? Może kiedyś?

(fot. novela.pl)
(fot. novela.pl)

O krok od przekroczenia czterdziestego roku życia, Joaquín nie zamierza oddawać się refleksjom. „Mówi się o bilansie połowy życia, ale to przecież tylko cyfry. One nie spędzają mi snu z powiek. Podoba mi się ten etap” – zapewnia aktor. „Wiek i doświadczenie to cenny nabytek. Na przykład, dopiero teraz mógłbym zagrać Hamleta w teatrze. Wiele przeszedłem, mam piękną córkę [Eloísę], świetnie dogaduje się z jej matką, także aktorką, Paolą Krum. Zawodowo znajduje się w bardzo dobrym momencie. Otrzymuję angaż do ciekawych projektów telewizyjnych, kinowych i teatralnych. Udaje mi się połączyć klasyczne sztuki teatralne z popularnymi programami telewizyjnych oraz wejść do świata kina z dobrą, wymagającą rolą. To obietnica, że kolejne lata również przyniosą szansę na rozwój. Na pewno nie spocznę, jestem bardzo aktywny i ciekawski” – kwituje.

-W tym roku nakręciłeś dwa filmy w krótkim odstępie czasu. Dlaczego, zamiast pójść za ciosem, zdecydowałeś się wrócić na szklany ekran?
-Przede wszystkim, dlatego, żeby zorganizować sobie życie na najbliższe 8 miesięcy w sposób poukładany, ze względu na moją córkę. Praca nad serialem oznacza stałe godziny pracy, od poniedziałku do piątku, od 8 do 18. Telewizja funkcjonuje jak biuro. Moja córka idzie za rok do pierwszej klasy i potrzebuję dostosować się do jej potrzeb. Będę odwoził ją każdego dnia do szkoły, w drodze do pracy. To jest możliwe tylko, gdy pracujesz w telewizji. W teatrze jest dokładnie na odwrót.

-Wieczorne seanse, pracujące weekendy…
-Z filmami bywa podobnie. Zdjęcia do „Raju dla potępionych” powstawały w nocy. Zdyscyplinowany harmonogram to pierwszy plus. Drugim jest gatunek. Chciałem sprawdzić się w komedii.

-O czym jest „Papis”?
-To historia czterech ojców. Jeden jest żonaty, drugi jest wdowcem, trzeci rozwiedziony, a czwarty to wolny duch, który pewnego dnia dowiaduje się, że jest ojcem 5-latka. Tego ostatniego gram ja. Mój bohater nie wie, czym jest ojcostwo, dopiero je poznaje.

-Sam jesteś ojcem. Co wniosło do twojego życia pojawienie się Eloísy?
-Kiedy zostajesz rodzicem, przestajesz być dzieckiem. To paradoksalne, ale po narodzinach córki, zacząłem rozmyślać o kresie życia, o śmierci. Moje myśli krążyły wokół tego, kim jestem, ile mogę jej dać. Jako rodzice uczymy się także od naszych dzieci. Wcześniej życie było tylko moje, teraz już tak nie jest. Choć jestem tutaj, tęsknię za nią. Dzisiaj wybieram się na zakupy po jakiś drobiazg. Wcześniej kupowałem rzeczy dla mnie, teraz obdarowuję ją. Moje zobowiązania zawodowe także są uzależnione od niej. Czas spędzony z córką jest moim priorytetem.

-O czym teraz śnisz? Co jeszcze chciałbyś osiągnąć, zawodowo i prywatnie?
-Snem jest to, co przydarza mi się teraz. Jestem tutaj, w Warszawie, rozmawiam z Wami i to część snu. Mam możliwość robienia tego, czego pragnąłem. Codziennie rano budzę się i mogę iść do pracy, o której marzyłem już jako trzynastolatek. To, co teraz się ze mną dzieje, to taki bonus track. Nigdy nie myślałem, że będę tyle podróżował, że poznam tylu prawdziwych artystów. Chciałbym podążać tą drogą, rozkwitać jako aktor, występować w teatrze, grać w filmach. Prywatnie… Dwa i pół roku temu rozstałem się z matką mojej córki. Podjęliśmy dorosłą, zdrową decyzję. Jesteśmy przyjaciółmi. Ale chciałbym jeszcze raz założyć rodzinę, mieć kolejne dziecko z kobietą, którą kocham.

Rozmawiali: Robert Aronowski, Marcin Godlewski



Comments

  1. […] argentyńska produkcja „Szef, anatomia przestępstwa” z Joaquínem Furrielem, gościem poprzedniej edycji festiwalu, oraz hiszpański komedio-dramat „Carmina i Amen” z Carminą Barrios i Maríą […]

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.