„Złota klatka”: Utopijna tułaczka latynoskich emigrantów

Amerykański sen, idylla, świat równości i wolności albo odległe miejsce, w którym po prostu jest lepiej. Dla bohaterów „Złotej klatki”,

Amerykański sen, idylla, świat równości i wolności albo odległe miejsce, w którym po prostu jest lepiej. Dla bohaterów „Złotej klatki”, debiutanckiego filmu Diego Quemady-Díeza, nie liczy się nazwa. Liczy się fakt, że można tam dotrzeć, nawet jeśli sama przeprawa będzie zalana krwią i potem. Opowieść o młodych Gwatemalczykach, którzy opuszczają ojczyznę i wyruszają w niebezpieczną trasę do Los Angeles, ryzykując przy tym własnym życiem, po sukcesach na festiwalach w Cannes, Zurychu czy Mar del Plata, wchodzi 20 marca do polskich kin.

„Sam wpadłem w pułapkę amerykańskiego snu” – przyznał się Diego Quemada-Díez w wywiadzie dla „Desayunos horizontales” podczas wizyty w San Sebastian. Meksykanin wyemigrował do Stanów Zjednoczonych gdyż, jak przyznaje, dał się opętać amerykańskiej popkulturze. Miał także wielkie marzenie o robieniu kina, a w jego kraju ścieżka filmowa była kręta i trudna do przejścia. Za granicą wszystko wydawało się prostsze. Po kilku latach w Los Angeles i Nowym Jorku udało mu się przedostać do przemysłu filmowego. „Wspinałem się po szczeblach kariery od najniższego poziomu. Uczyłem się jak robić filmy krótkometrażowe i jednocześnie pracowałem jako operator kamery u boku takich osób jak Alejandro González Iñarriti czy Oliver Stone. Wierzyłem, że muszę obserwować, jak pracują inni, zanim sam przystąpię do kręcenia własnego materiału” – wspomniał.

Kiedy Quemada-Díez nabrał pewności siebie i obudziły się w nim aspiracje do zrobienia pierwszego filmu pełnometrażowego, ogarnęła go pustka twórcza. Jak przyznał, czuł się przesiąknięty obcą mu kulturą i odczuwał coraz większą potrzebę powrotu do Meksyku. Ironia losu popchnęła go w kierunku tego, co stało się tematem jego reżyserskiego debiutu. „Podczas jednego z takich powrotów pojechałem do Mazatlán, w stanie Sinaloa, zaintrygowany jakimś artykułem z prasy. Ten stan ma złą sławę ze względu na problem przemytu narkotyków. Na miejscu zaprzyjaźniłem się z taksówkarzem. Poznaliśmy się o trzeciej nad ranem. Gdy zobaczył mnie z notesem i długopisem w dłoni oraz dowiedział się, że zbieram materiały o okolicy, zaprosił mnie do swojego domu. Mieszkałem pod jego dachem, z jego rodziną przez trzy miesiące. Dom stał nieopodal torów kolejowych. Każdego dnia przechodziły tamtędy dziesiątki imigrantów. Rozmawialiśmy z nimi, przynosiliśmy jedzenie, a oni opowiadali nam swoje historie, swoje życiowe dramaty, o tym jak odważyli się na niebezpieczną podróż z nadzieją na pomoc bliskim” – przypomniał. Reżyser podkreślił, że taki sposób utrzymywania rodzin jest bardzo powszechny w krajach Ameryki Środkowej. Przekazy pieniężne, zwane po hiszpańsku remesas, stanowią wysoki procent przychodów ich mieszkańców. Istnieją nawet teorie, które głoszą, że gdyby nie one, w państwie takim jak Gwatemala mogłoby dojść do rewolucji. Politycy są zupełnie zobojętnieni na problem nierówności społecznych. Emigracja któregoś z członków rodziny, a niekiedy i całych rodzin, to jedyna szansa na przeżycie.

fot. Art-House
fot. Art-House

Informacje czerpane z takich pogawędek z wędrownymi szybko zaczęły układać się w głowie Meksykanina i tworzyć pewną całość. Emigranci dzielili się z nim swoimi skarbami, anegdotami, szczegółami z tego, co dzieje się w trakcie podróży, ale i tym, co popycha ich do postawienia pierwszego kroku. „Od jednej z dziewczyn dowiedziałem się o innej, która ścięła włosy i przebrała się za mężczyznę. Jeszcze inna wyznała mi, że od początku podróży bierze tabletki antykoncepcyjne, bo wie, że będzie gwałcona. Losy bohaterów mojego filmu to skondensowane historie ponad 600 osób, z którymi rozmawiałem przez te kilka lat, nie tylko w samej Gwatemali, ale także w Meksyku i Stanach Zjednoczonych” – wyjaśnił reżyser. To właśnie uzyskana w ten sposób realność postaci pomaga widzowi zidentyfikować się z nimi. Rodzi się empatia, a razem z nią łańcuch refleksji nad problemem Północ-Południe.

„Złota klatka” jest filmem z pogranicza fikcji i dokumentu. Reżyser określa go mianem hybrydy. Chociaż scenariusz i dialogi zostały ułożone jeszcze przed zdjęciami, to, co działo się na planie było prawdziwe. Dla młodych nie-aktorzów, za którymi podąża kamera, praca była żywym doświadczeniem. „Żadne z nich nie otrzymało wcześniej skryptów do przeczytania i zapamiętania. Nie wiedzieli, co przyjdzie im zagrać następnego dnia. Czytałem im dialogi tuż przed klapsem. Zależało mi przede wszystkim na tym, żeby byli sobą. Chciałem wydobyć z nich naturalność, stworzyć sytuację i zobaczyć jak się wobec niej zachowają” – przyznał Quemada-Díez. Reżyser potwierdza, że taka praca jest bardzo stresująca i towarzyszy jej ogromna siła. W obiektywie kamer są ludzie bez masek, a jego zadaniem jest wydobycie z nich esencji i udokumentowanie jej. Reżyser jest zarazem widzem, obserwatorem jedynego w swoim rodzaju momentu.

Cała podróż ekipy trwała sześć tygodni i kilka dni. Zdjęcia powstały w 120 plenerach. „Każdego dnia przenosiliśmy się po trzy, cztery razy. Było trudno, bo niektóre sceny trzeba było nagrać za jednym podejściem. Presja, że za trzy godziny musisz znaleźć się w innym miejscu i tak samo jutro, i przez kolejne tygodnie, zwiększała stres, który z kolei pobudzał do kreatywnego działania” – wyjaśnił reżyser. Co ważne, sceny powstawały w takiej samej kolejności, w jakiej są przedstawione w filmie – pierwsza strona scenariusza została nagrana pierwszego dnia, a ostatnia scena na samym końcu. Taka potrzeba wynikła z intencji oddania prawdziwych emocji bohaterów, którzy wiedzą, co przeszli, ale nie mają pojęcia, co jeszcze przed nimi. Film uzupełniają zdjęcia dokumentujące rzeczywisty obraz ludzi odbywających podróż. “W scenach z pociągem brało udział sześć tysięcy prawdziwych emigrantów, który zmierzali do Los Angeles. Przyglądaliśmy się im z kamerą – tak jak temu, który śpiewa piosenkę -, żeby następnie wciągnąć do filmu” – zaznaczył.

Reżyser na planie filmu "Złota klatka" (fot. Art-House)
Reżyser na planie filmu “Złota klatka” (fot. Art-House)

Tak jak fikcja łączy się z rzeczywistością w filmie, tak reżyser i jego grupa nie mogli oddzielić swojej pracy od wydarzeń, jakie miały miejsce na terytorium po którym stąpali. Etykietka niebezpiecznego kraju, jaka przylgnęła do Meksyku nie jest wytworem niczyjej wyobraźni. Miejsca, do których lepiej nie wchodzić bez pozwolenia istnieją naprawdę i przekonał się o tym on sam: “Przez niepohamowaną ciekawość doświadczyłem sytuacji, w której moje życie przeszło do rąk innego mężczyzny, gdy ten przyłożył mi broń do skroni. Kiedy darował mi życie, zrozumiałem, że nie wolno mi przekraczać pewnych granic, a jeśli to robię, to muszę w pierwszej kolejności porozmawiać z liderem strefy, do której wchodzę”. Są obszary na których władza właściwa nie spoczywa w rękach burmistrzów, lecz samozwańczych przywódców. Słynna trasa pociągów towarowych, którymi podróżują emigranci, przejeżdża także przez nie i wejście na nie jest możliwe tylko za zgodą jej liderów. “Dialog jest konieczny. Jeśli wyjaśnisz im, co robisz, a do tego zaproponujesz pracę, stają się twoimi sprzymierzeńcami. Gdy wstępujesz na obszar, na którym codziennie dochodzi do strzelaniny, nawet najlepsza ochrona zapewniona przez lokalny rząd może okazać się niewystarczająca. Wtedy twoimi stróżami są oni, liderzy” – wyjaśnił reżyser. “Złota klatka” jest zatem podróżą wzdłuż i wszerz Meksyku, zbudowaną na sile i wytrwałości emigrantów, widzianej przenikliwym okiem reżysera. To zbiorowe świadectwo prawdziwych ludzi, którzy marzą o lepszym życiu.

Robert Aronowski



Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.